Marta Nussbaum, niezmordowana tropicielka sensów filozofii hellenistycznej w „The Therapy of Desire” pisze tak:
Stoicka koncepcja edukacji jest koncepcją coraz większej uważności i przebudzenia, gdzie umysł coraz szybszy i coraz bardziej żywy, uczy się odzyskiwać swoje własne doświadczenie z mgły nawyku, konwencji i zapomnienia.
A my – dwadzieścia kilka wieków później - mamy w publicznych szkołach dwa razy w tygodniu bajdurzenie katechety o urojonych światach.
Jak wyglądałby świat, gdyby to myśl stoików, epikurejczyków i sceptyków, a nie chrześcijaństwo, dawno temu, stało się głównym impulsem kulturowym w Europie?
Czy bylibyśmy tak zaawansowani technologicznie jak dzisiaj? Możliwe, że nie – chrześcijaństwo każe człowiekowi podbijać resztę natury, stoicyzm – rozumieć.
Czy żylibyśmy bliżej natury? Raczej tak, chociaż przesiąknięty humanizmem stoicyzm stawiał człowieka na pierwszym planie istnienia.
Czy żylibyśmy bliżej własnych ciał? Na to pytanie można odpowiedzieć: tak. Znalibyśmy lepiej własny umysł, a co za tym idzie ciało. Cenilibyśmy chwilę obecną, traktując obietnice życia przyszłego jako fikcję literacką. W świecie, w którym zwyciężył stoicyzm James Joyce raczej nie napisałby: „Pan Duffy żył w niewielkiej odległości od swego ciała”
I jeszcze jedno – nie balibyśmy się tak panicznie śmierci.