2009-04-29

Czym się różni człowiek od zwierzęcia? U zwierzęcia zawsze zwycięża instynkt samozachowawczy. A u człowieka?
Portal gazeta.pl napisał o Ryszardzie S., u którego zwyciężyło coś innego. Co? O tym później.
Ryszard S. zgłosił się na ochotnika by zagrać w scence odcinka opowiadającego o zabójstwie pewnej staruszki, w ramach telewizyjnego magazynu kryminalnego 997. Scenkę, w której kupuje od ofiary butelkę wina, wyemitowano w godzinach wielkiej oglądalności, prosząc o pomoc przypadkowych świadków. Na nic – policja nie złapała mordercy.
Po latach - dzięki badaniom DNA - wyszło na jaw, że staruszkę zabił właśnie Ryszard S. Po co ryzykował zgłaszając się do programu? Po co sam się pchał w ręce policji? Dlaczego morderca wraca na miejsce zbrodni? Lampart, który zabije gazelę, zjada co jego, a resztę zostawia hienom, szakalom, sępom, mrówkom i bakteriom. Nie ciągnie go jakoś na miejsce jego myśliwskiego triumfu. Człowiek…
Gazeta.pl przypomina inny przypadek. W roku 1995 statysta-ochotnik biorący udział w rekonstrukcji ataku kilku mężczyzn na ulicy na przechodnia, okazał się jednym z jego prawdziwych morderców. W trakcie rekonstrukcji poprawiał reżysera, który nie dość precyzyjnie odtwarzał szczegóły. Gdzie był w tamtej chwili jego instynkt?
Został stłamszony przez coś co jest dla nas ważniejsze niż strach przed więzieniem czy nawet samą śmiercią – nasze ego. Potrzebę docenienia, zaistnienia, bycia zauważonym. Za wszelką cenę. Mężczyzna, o którym mówimy – być może po raz pierwszy w życiu – został autorytetem. Najwyższym ekspertem w danej dziedzinie. A, że akurat w dziedzinie zabójstwa, do którego się przyczynił, to już mniej ważne. Dziarsko dołączył do ekipy statystów. Został ich liderem, wiedział lepiej niż reżyser.
Pewnie pouczał: – O nie, co wy tam wiecie?! Płytą chodnikową to on dostał w kark, a nie w głowę!
Pewnie prężył pierś. Patrzcie to JA! JA wiem najlepiej jak było. To całe zamieszanie – statyści kamery, mikrofony, to przeze MNIE, o MNIE, na MOJĄ cześć. JA tu jestem najważniejszy. Nie spodziewaliście się, że ten niepozorny człowieczek, którego nikt nie zauważa mógł czegoś takiego dokonać, co? A jednak to JA….
Mężczyzna, o którym mówimy na wiele lat wylądował z kratkami.

2009-04-18

Wystawa spreparowanych zwłok, na których skupiska ścięgien, kości i żył dyrygują orkiestrą albo grają w piłkę nożną jest szansą na to by pojąć fragment prawdy o nas samych i poszerzyć perspektywę postrzegania rzeczywistości.
„Tak chyba wygląda piekło”- pisze w „Gazecie Wyborczej” (28.02-01.03.2009) czeski filozof ksiądz Tomas Halik i wieszczy, że wystawa „Bodies. The Exhibition” to wstęp do końca dziejów naszej kultury oraz gatunku homo sapiens, z pasją potępiając wyuzdany triumfalizm materialistycznej anatomii. Nie widzi, że swoim tekstem występuje przeciwko prawdzie. Prawda bowiem jest taka, że ciała – gdy obedrzeć je ze skóry – wyglądają właśnie tak jak pokazuje to wystawa.
Ale nie o obdzieranie ze skóry tu chodzi, tylko o obdzieranie ze złudzeń. Gdzieś na dnie poruszenia jakie wywołuje wystawa pojawia się bowiem niepokojące uczucie – dopuszczenie do świadomości takiej oto możliwości, że nieśmiertelna dusza nie istnieje.
Świadomie użyłem słowa „uczucie”, a nie „pogląd”. Pogląd można łatwo spacyfikować innym poglądem; uczucie będzie gnębić nas od środka, wżerać się w myśli, burzyć lub psuć krew, niepokoić, wprawiać w kierkegaardowskie drżenie. Takiego uczucia żadna teologia, święta księga, żaden guru, ani żadna opowieść o zbawieniu skutecznie nie znieczuli.
Można przytoczyć mnóstwo argumentów za lub przeciw wiecznemu istnieniu duszy i tej wieczności rzekomego gwaranta - Boga (ileż takich potyczek odbyło się w dziejach filozofii), ale będzie to czynność jałowa. Wystawa taka jak ta dlatego jest cenna, że przemawia do zmysłów, nie tylko do intelektu.
Dlaczego pokazanie wnętrza ludzkiego ciała na wystawie jest dla księdza Halika naruszeniem tabu? Czym różni się od wystawienia ciała w trumnie w katolickim kościele? Wydaje się, że co najmniej trzema rzeczami: miejscem; faktem, że nie znamy tożsamości trupa; i tym, że nie ma on na sobie skóry.
Czyżby dusza nie tkwiła - jak chciał Kartezjusz - w szyszynce tylko w skórze? Ciało obdarte ze skóry nie ma – rozpoznawalnych przez nas - cech indywidualnych. Traci jednostkową tożsamość i nie nadaje się do bycia bohaterem chrześcijańskiej opowieści.
Bóg zdaje się nie rozpoznawać zmarłego po wyglądzie jego jelita cienkiego tylko po imieniu. Człowiek bez imienia, bez tożsamości zaprzecza opowieści o swoim własnym wiecznym istnieniu. Nawet cień podejrzenia, że człowiek taki jest możliwy – to niepotrzebne źródło niepokoju w poukładanym świecie, którego początkiem jest stworzenie kosmosu z niczego, a końcem zbawienie.
Najważniejsze jednak jest chyba miejsce. Na wystawie w centrum handlowym, fakt śmierci dociera do nas bez żadnych osłon. Ciała, które oglądamy kiedyś poruszały się. Teraz nie mają tej mocy - istnienia znajdują swój koniec. Kiedy zaś patrzymy na reprezentację martwego ciała Chrystusa na krzyżu, otacza je zawsze tonizujący kontekst zmartwychwstania ku wieczności. Jak pisze ksiądz Halik „Nagie ciało Chrystusa na krzyżu ma swoją historię – jest dowodem trwania…”
Wystawa sama w sobie nie jest dowodem ani przeciw ani za jakiemukolwiek stanowisku filozoficznemu. Tym bardziej absurdalne jest występowanie przeciwko niej jako objawowi zdziczenia ludzkiej cywilizacji. Może być tak, że niepokój jaki wywołuje prezentacja spreparowanych ludzkich ciał staje się twórczym impulsem w poszukiwaniach duchowych.
W tradycji buddyzmu theravady istnieje tzw. medytacja 32 składników ciała. Mnich albo jogin koncentruje się na elementach swojego ciała od kości przez włosy po osocze. Po początkowym rozedrganiu umysł medytującego nabiera spokoju i koncentracji, by stać się skutecznym narzędziem do uchwycenia uniwersalnych – według buddyzmu - cech rzeczywistości: nietrwałości, niemożności zaspokojenia i nieistnienia jaźni.
Dawniej mnisi theravady uprawiali te medytację na cmentarzach, nad niedopalonymi zwłokami. Dziś w takich miejscach jak Bangkok zdarza się, że robią to (za zgodą rodziny zmarłego) w kostnicach. Piekła nie znajdziemy na żadnej wystawie. Jest ono tam gdzie widzi je nasz umysł. Dokładnie w tym samym miejscu jest wyzwolenie umysłu ze złudzeń.

2009-04-17

Buddyjska „ścieżka środka” to także droga pomiędzy ekstremami materializmu i eternalizmu – wiary, że istnieją byty wieczne takie jak dusza lub Bóg. To ścieżka obca naszej kulturze, nieuchwytna dyskursem, realizowana tylko w doświadczeniu medytacyjnym, które inaczej niż w Azji, w naszym świecie zarezerwowane jest dla mnichów i mniszek z zakonów kontemplacyjnych.
Czy buddyzm jest zrozumiały tylko dla Azjatów? Obserwowanie ciała i różnych aspektów umysłu dostępne jest dla każdego w każdej kulturze. Ale Zachód ciągle się uczy co to znaczy medytować. Przykład - w amerykańskich (w mniejszym stopniu europejskich) społecznościach theravady od kilku lat trwa przełom związany z nowym podejściem do medytacji. Buddyści w USA uświadamiają sobie czym się kończy dla nich niewolnicze trzymanie się wskazówek medytacyjnych azjatyckich mistrzów. To co dla mającego luzacki stosunek do rzeczywistości Birmańczyka jest mobilizacją, dla nastawionego na osiąganie celów Amerykanina lub Europejczyka staje się dodatkowym źródłem napięcia. A napiętego umysłu nie da się pogodzić z umysłem medytującym.
Pierwszym elementem ośmiostopniowej buddyjskiej ścieżki prowadzącej do przebudzenia jest tzw. „właściwy pogląd”. Niektórzy azjatyccy nauczyciele np. U Tejaniya - birmański mnich z klasztoru Shwe Oo Min - pracują głównie z właściwym poglądem, wiedząc jak wielu ich studentów z Zachodu latami nie posuwa się w medytacji przenosząc do niej korporacyjne nawyki myślenia (rywalizację, skupienie na osiągnięciu celu, walkę o pozycję w hierarchii).
Instrukcje medytacyjne charyzmatycznego U Tejaniyi spisane przez jego uczniów w zwięzłych 23 punktach - dostępne w Internecie, powielane w tysiącach kopii - stały się w amerykańskich środowiskach theravady swoistym manifestem nowego podejścia do medytacji (znajdziesz je tu: http://sayadawutejaniya.org/teachings/). Zaczynają się tak: „Medytacja jest uznawaniem i obserwowaniem wszystkiego cokolwiek się wydarza – czy jest to przyjemne czy nie – w zrelaksowany sposób.”
Tacy nauczyciele jak U Tejaniya demistyfikują też niektóre pojęcia buddyjskie, którym zachodnie sangi (społeczności buddyjskie) lub zachodnia psychoterapia nadały status pojęć – bożków. Jednym z nich jest „uważność” („mindfulness”). Wielu ludzi Zachodu wpadło w pułapkę przekonania, że wystarczy „być w chwili obecnej” a już w pełni realizuje się ścieżkę duchową. U Tejaniya mówi im, że „uważność” to za mało by rozwijać umysł medytujący. Do tego potrzebne jest także odpowiednie nastawianie do obiektu medytacji (czy jest nim ciało czy któreś ze zjawisk mentalnych) – aktywne badanie jego właściwości.
U Tejaniya propaguje podejście nietypowe dla ludzi Zachodu, ale czy uczy czegoś typowo wschodniego lub ezoterycznego, co jest dla nas niepojęte? Nie.
Teza o hermetyczności kulturowej buddyzmu jest nieprawdziwa. Czyż nie bardziej hermetyczna dla współczesnego człowieka Zachodu jest opowieść chrześcijańska z jej wymykającą się logice koncepcją Trójcy Świętej, ideą Boga osobowego, który w tajemniczy sposób wchodzi w interakcje z miliardami ludzi oraz wieczną egzystencją w niebie do którego trafiamy bez biologicznej podstawy naszego istnienia, a jednak zachowując - w cudowny sposób - tożsamość osobową?
(zawiera fragmenty mojego artykułu z „Polityki”, dodatek „Sztuka Życia” - 23.03.2009)

2009-04-15

Nirwanę – rewolucyjny ideał duchowy Buddy niełatwo było pojąć nawet współczesnym mu mieszkańcom Indii. O ileż większym wyzwaniem jest dla dzisiejszego człowieka Zachodu.
Nie jest ani wieczną błogością, jak mówią guru New Age’u, ani połączeniem świadomości jednostkowej z kosmiczną jak sądzą Hindusi, ani też zjednoczeniem duszy z Bogiem jakby chcieli ci, co bez Stwórcy nie wyobrażają sobie duchowości.
Nirwana, czyli wygaśnięcie.
Według nauk Buddy - przynajmniej w interpretacji najstarszej szkoły buddyjskiej theravady - nie dotyczy niczego co znamy ze zwykłego życia. Ani to ciało, ani umysł. Ani żaden z elementów tych dwóch zjawisk. Ani brak istnienia. W takim razie co? Coś innego.
Od czasów przebudzenia Buddy pod drzewem figowym ponad 2500 lat temu nirwany poszukują setki milionów ludzi, mimo, że pewna buddyjska legenda nie daje im złudzeń – doprowadzenie do przebudzenia to najtrudniejsze wyzwanie jakie można sobie wyobrazić.
Gdy asceta Śakjamuni nie był jeszcze oświecony, po sesji medytacji nad rzeką położył pustą miskę żebraczą na wodzie i rzekł: „Jeśli mam zostać Buddą niech ta miska popłynie pod prąd”. Popłynęła i – dla pokoleń buddystów - stała się ważnym symbolem. Ktoś kto chce doświadczyć przebudzenia musi pójść pod prąd każdej społeczności, każdej kultury, więcej - wystąpić przeciw swojej biologiczności, swojemu istnieniu w postaci jaką zna od urodzenia.
Tylko czy przekaz zawarty w tej starej legendzie dociera do współczesnych buddystów?
(fragmenty mojego artykułu z „Polityki”, dodatek „Sztuka Życia” - 23.03.2009)

2009-04-14

No to zaczynam. Ten blog będzie głównie o medytacji. Ale wcale nie o siedzeniu ze skrzyżowanymi nogami na poduszce wypchanej łuskami jakichś nasion. Będzie o medytacji jaką jest życie. Lub raczej o życiu medytacyjnym. Takiego życia uczył nie tylko Budda i hinduscy mędrcy. Uczyli go filozofowie tacy jak Marek Aureliusz, psycholodzy tacy jak Karen Horney i wielu innych czasem bezimiennych mędrców. Kobiety i faceci, którzy w życiu nie usiedli na poduszce do medytacji. Bo medytacja nie jest czynnością fizyczną tylko stanem umysłu. Jest sztuką życia. Uruchomieniem procesu budzenia się umysłu – uwalnianiem się od tyranii nawyków myślowych. Także wolnością od wyświechtanych reakcji na rzeczywistość jakie zaprogramowała w nas nasza kultura. Wszyscy jesteśmy neurotykami w sensie metafizycznym, bo zgadzamy sie na dyktat naszej kultury i społeczeństwa. Bez refleksji powielamy wzorce kulturowe, choćby takie jak ocenianie ludzi na podstawie ich majątku. Nie musi tak być.
Zostań metafizykiem. Postaw swoje istnienie na tle nieistnienia, a nie na tle rzeczywistości społecznej i kulturowej, która Cię otacza, albo – co naprawdę smutne, biorąc pod uwagę możliwości ludzkiej świadomości – na tle marki samochodu sąsiada. Sięgnij umysłem tam, gdzie większość nigdy nie odważy sie spojrzeć. Czytaj i współtwórz swoimi komentarzami METAFIZYKĘ DLA NEUROTYKA.
Kontemplacja na dziś: Epiktet: Tym co trwoży ludzi nie jest to co im się przydarza, ale znaczenie jakie temu przypisują.