2009-04-18

Wystawa spreparowanych zwłok, na których skupiska ścięgien, kości i żył dyrygują orkiestrą albo grają w piłkę nożną jest szansą na to by pojąć fragment prawdy o nas samych i poszerzyć perspektywę postrzegania rzeczywistości.
„Tak chyba wygląda piekło”- pisze w „Gazecie Wyborczej” (28.02-01.03.2009) czeski filozof ksiądz Tomas Halik i wieszczy, że wystawa „Bodies. The Exhibition” to wstęp do końca dziejów naszej kultury oraz gatunku homo sapiens, z pasją potępiając wyuzdany triumfalizm materialistycznej anatomii. Nie widzi, że swoim tekstem występuje przeciwko prawdzie. Prawda bowiem jest taka, że ciała – gdy obedrzeć je ze skóry – wyglądają właśnie tak jak pokazuje to wystawa.
Ale nie o obdzieranie ze skóry tu chodzi, tylko o obdzieranie ze złudzeń. Gdzieś na dnie poruszenia jakie wywołuje wystawa pojawia się bowiem niepokojące uczucie – dopuszczenie do świadomości takiej oto możliwości, że nieśmiertelna dusza nie istnieje.
Świadomie użyłem słowa „uczucie”, a nie „pogląd”. Pogląd można łatwo spacyfikować innym poglądem; uczucie będzie gnębić nas od środka, wżerać się w myśli, burzyć lub psuć krew, niepokoić, wprawiać w kierkegaardowskie drżenie. Takiego uczucia żadna teologia, święta księga, żaden guru, ani żadna opowieść o zbawieniu skutecznie nie znieczuli.
Można przytoczyć mnóstwo argumentów za lub przeciw wiecznemu istnieniu duszy i tej wieczności rzekomego gwaranta - Boga (ileż takich potyczek odbyło się w dziejach filozofii), ale będzie to czynność jałowa. Wystawa taka jak ta dlatego jest cenna, że przemawia do zmysłów, nie tylko do intelektu.
Dlaczego pokazanie wnętrza ludzkiego ciała na wystawie jest dla księdza Halika naruszeniem tabu? Czym różni się od wystawienia ciała w trumnie w katolickim kościele? Wydaje się, że co najmniej trzema rzeczami: miejscem; faktem, że nie znamy tożsamości trupa; i tym, że nie ma on na sobie skóry.
Czyżby dusza nie tkwiła - jak chciał Kartezjusz - w szyszynce tylko w skórze? Ciało obdarte ze skóry nie ma – rozpoznawalnych przez nas - cech indywidualnych. Traci jednostkową tożsamość i nie nadaje się do bycia bohaterem chrześcijańskiej opowieści.
Bóg zdaje się nie rozpoznawać zmarłego po wyglądzie jego jelita cienkiego tylko po imieniu. Człowiek bez imienia, bez tożsamości zaprzecza opowieści o swoim własnym wiecznym istnieniu. Nawet cień podejrzenia, że człowiek taki jest możliwy – to niepotrzebne źródło niepokoju w poukładanym świecie, którego początkiem jest stworzenie kosmosu z niczego, a końcem zbawienie.
Najważniejsze jednak jest chyba miejsce. Na wystawie w centrum handlowym, fakt śmierci dociera do nas bez żadnych osłon. Ciała, które oglądamy kiedyś poruszały się. Teraz nie mają tej mocy - istnienia znajdują swój koniec. Kiedy zaś patrzymy na reprezentację martwego ciała Chrystusa na krzyżu, otacza je zawsze tonizujący kontekst zmartwychwstania ku wieczności. Jak pisze ksiądz Halik „Nagie ciało Chrystusa na krzyżu ma swoją historię – jest dowodem trwania…”
Wystawa sama w sobie nie jest dowodem ani przeciw ani za jakiemukolwiek stanowisku filozoficznemu. Tym bardziej absurdalne jest występowanie przeciwko niej jako objawowi zdziczenia ludzkiej cywilizacji. Może być tak, że niepokój jaki wywołuje prezentacja spreparowanych ludzkich ciał staje się twórczym impulsem w poszukiwaniach duchowych.
W tradycji buddyzmu theravady istnieje tzw. medytacja 32 składników ciała. Mnich albo jogin koncentruje się na elementach swojego ciała od kości przez włosy po osocze. Po początkowym rozedrganiu umysł medytującego nabiera spokoju i koncentracji, by stać się skutecznym narzędziem do uchwycenia uniwersalnych – według buddyzmu - cech rzeczywistości: nietrwałości, niemożności zaspokojenia i nieistnienia jaźni.
Dawniej mnisi theravady uprawiali te medytację na cmentarzach, nad niedopalonymi zwłokami. Dziś w takich miejscach jak Bangkok zdarza się, że robią to (za zgodą rodziny zmarłego) w kostnicach. Piekła nie znajdziemy na żadnej wystawie. Jest ono tam gdzie widzi je nasz umysł. Dokładnie w tym samym miejscu jest wyzwolenie umysłu ze złudzeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz