2010-07-06

Przyszło mi do głowy, nie po raz pierwszy, że jestem tylko stróżem mojego fragmentu wszechświata, a nie – jak chce większość religii - osobną duszą. Co by się zgadzało z opiniami niektórych psychiatrów. Antoni Kępiński pisał, że istoty żywe to układy otwarte, które istnieją dzięki metabolizmowi, stałej wymianie energetyczno-informatycznej ze środowiskiem.
Gdybym jednak myślał o sobie jako o „układzie otwartym” poczułbym się jak trybik w skomplikowanej machinerii, rdzewiejący i bez życia. Nazwanie siebie „stróżem fragmentu wszechświata” choć mniej naukowe, zachęca mnie do pewnej postawy moralnej. Jako „stróż fragmentu” mogę zadbać o to by w moim fragmencie działo się dobrze. Co to znaczy?
Źle jest, gdy urządzam mój fragment pod wpływem urojeń, jako zbiór pożądanych cech, które narzuca mi (mojemu fragmentowi) społeczeństwo: mam być piękny, wysportowany i bogaty. Mam być lepszy niż inni (inne fragmenty).
Dobrze jest, gdy - jak stoicy - uznam udział mojego fragmentu w całości, i tak go urządzę, by grał jak posłuszny instrument w orkiestrze wszechświata, bez cienia dysonansu.
Najlepiej jest, gdy - jak chce Budda - przejrzę mechanikę wiecznego kosmicznego pędu i zniknę z wszechświata w nirwanie. Posprzątam samego siebie.

1 komentarz:

  1. posprzątać samego siebie - to ładne!
    niemniej na ogół chętniej sprzątamy w innych urządzając im myśli, uczucia i życie. to odwrotnie niż w przestrzeni publicznej. tu akurat akceptujemy wszelki brud i nieporządek, w przeciwieństwie do naszych mieszkań wypucowanych i wysterylizowanych ponad miarę...

    OdpowiedzUsuń